poniedziałek, 29 sierpnia 2011

Byłam świadkiem i przeżyłam


Pierwszy raz w życiu byłam świadkiem na ślubie. I mimo okropnej pogody, migreny, obowiązków świadka, oraz disco polo bawiłam się świetnie. Ba, nawet zostałam wyciągnięta na parkiet przez Męża!(A żadne z nas nie lubi i nie chce tańczyć). 
To było pierwsze wesele, gdzie do kotleta przygrywała Metallica(z taśmy, rzecz jasna), zabawnie było obserwować, komu z gości kiwa się rytmicznie głowa nad rosołem (tak, w ramach ochłody, zaraz na wejściu podano rosół z kołdunami i pieczonego kurczaka). Bycie świadkiem okazało się mało uciążliwe, panna młoda wszystko chciała załatwiać sama, jedynie podczas oczepin namęczyłam się wyciągając ludzi do zabawy oraz biorąc udział w tych, gdzie brakowało uczestników(tekst wieczoru na pytanie „co widzisz w partnerce?” jeden z uczestników odpowiedział „widzę autostrady! I mosty!”).
Wypakowywanie butelek z winem o piątej nad ranem też ma swój urok, państwo młodzi zostali zaopatrzeni na co najmniej kilka tygodni.
W niedzielę zaskoczyły nas  poprawiny- zorganizowane spontanicznie przez pannę młodą i jej mamę. Wyszliśmy z nich z siatką ciasta i owoców, paczką krokietów-krykietów-naleśników z farszem, oraz słoikiem grzybków(które Mąż wycyganił od mamy panny młodej).